Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Mercurius

2 posters

Go down

Mercurius Empty Mercurius

Pisanie by Mercurius Sro Paź 26, 2016 2:25 pm

Imiona postaci: Remigio

Nazwiska postaci: d'Argento-Cambio

Pseudonimy: Mercurius

Wiek: 1138, chociaż jakiś czas temu stracił rachubę

Pochodzenie: Włochy

Rasa: Mutant

Grupa: Others

Rodzina:
>Bernard d'Argento-Cambio - brat Remigia, Włoch - nie żyje
>Natasza d'Argento-Cambio - pierwsza żona Remigia, Rosjanka - nie żyje
>Jorge Lindo - najlepszy przyjaciel Remigia, Portugalczyk - nie żyje
>Yvonne le Blanche - przyjaciółka Remigia ze studiów, Francuzka - nie żyje
>Nikola Michaiłowicz Sovka - nauczyciel i przyjaciel Remigia, Rosjanin - nie żyje
>Chim Ho-Ami - wychowanica Remigia, Wietnamka - nie żyje
>Mammauk - nauczyciel i towarzysz podróży Remigia, Afrykanin - nie żyje
>dr. Michał Korzecki - lekarz Remigia, Polak - nie żyje
>Alina Korzecka - córka Michała, przyjaciółka Remigia, Polka - nie żyje

Wygląd: Remigio raczej nie wyróżnia się z tłumu. Ot, włoski imigrant, jakich wielu w Nowym Świecie. Proste kędziory zwykł nosić w nieładzie, a z zarostem robi porządek raczej od święta, niż na co dzień, dlatego zwykle jego twarz pokrywa brunatny meszek sztywnych włosków. Jest mężczyzną przeciętnej budowy ciała, niezbyt szczupłym, ale też nie przesadnie otyłym. Przyrodzoną siłą fizyczną również nie odstaje od średniej krajowej.
Bardzo często uśmiecha się, trochę cynicznie, trochę tajemniczo, zupełnie jakby chciał powiedzieć rozmówcy: "Wiem więcej o tobie niż może ci się wydawać.".
Jeśli chodzi o jego stroje, na pierwszy miejscu zawsze jest wygoda i funkcjonalność, z kolei marginalną ważność ma dla niego moda, czy też dbałość o kolory. Lubi szarości, ale nie gardzi również jaśniejszymi, bardziej żywymi barwami - niebieskie krawaty, czerwone koszulki, czy żółta czapka z daszkiem. Raczej nie posuwa się jednak do żadnej awangardy w swoim stroju.

Charakter: Jest osobą bardzo skrytą. Nie lubi mówić o sobie, zazwyczaj specjalnie 'zapomina' się na przykład przedstawić, chociaż nie można odmówić mu manier i taktu, zwłaszcza wobec płci przeciwnej. Lubi zwierzęta. Gdy zatrzymuje się gdzieś na dłużej często otacza się pobliskimi, zabłąkanymi kotami. Potrafi być zimny i wyrachowany, ale też ciepły, czuły i szarmancki.
Osoby dla niego ważne obdarowuje prezentami, które sam "wykonuje". Jest to w zasadzie jedyny przejaw okazywania przez niego uczuć w świetle dnia. O tym co czuje, lub myśli nie mówi, chyba że znajdzie się z dotyczącą tego osobą sam na sam.
Był wychowany w tradycji południowo-włoskiej, ale już dawno porzucił ten styl bycia - jak sam mówi "nic nie znaczącą komedię narodową", na rzecz możliwości drażnienia się z kimkolwiek zechce i grania samemu ze sobą w grę "Odnajdź ukrytego w tłumie".

Historia postaci: Urodzony we Włoszech centralnych jako drugi syn zamożnego pana, który majątek swój zawdzięczał głównie handlowym koneksjom ze północno-wschodnimi rubieżami Europy, głównie z Rusią i Skandynawią. Starszy brat Remigia - Bernard - kształcił się na jurystę, by pomagać ojcu, na samym Remigiu nie ciążyła taka odpowiedzialność, nie mniej jednak lubił obserwować przeładunki towarów z i na statki, zawsze interesowały go też rozmowy obcych mu ludzi w nieznanych mu językach. W takiej sytuacji poznał nawet swoją przyszłą żonę, Nataszę - córkę ruskiego dygnitarza i kupca, który zawiadywał prowadzonym drogą morską handlem pomiędzy południową Rusią, a Grecją i Sycylią. Było to jeszcze zanim odkrył w sobie potencjał mutanta. Mutantem był również Bernard i to, jak się okazało, bardzo potężnym, lecz bardzo niestabilnym. Matka Natura wypróbowywała wtedy jak się zdaje swoje możliwości, więc wszyscy starożytni mutanci okazywali się niedoścignionymi potęgami w swoich kategoriach. Podobnie było z Bernardem - był mutantem-rośliną. Potrafił naginać wszystkie organizmy zawierające w sobie choć pierwiastek roślinny do swojej woli, potrafił także transformować swoje ciało w florę w czasie rzeczywistym. Prawdopodobnie potrzebował również do życia tych samych składników, których wymagają rośliny, ale ponieważ nikomu nie przyszło to do głowy, ich kilkuletni niedobór osłabił go tak mocno, że wywołał skutek śmiertelny. Był dla Remigia nie tylko starszym bratem, ale i wzorem i wielkim przyjacielem. Jego śmierć młody d'Argento-Cambio poważnie odchorował i to prawdopodobnie wyzwoliło potencjał mocy u niego. To i coraz bardziej zacieśniające się relacje z Nataszą dały w końcu (już kilka lat po śmierci Bernarda) eksplozję uczucia. Zakochani postanowili uciec wgłąb półwyspu Apenińskiego i tam osiąść, co z grubsza się udało.
W owym czasie jednak Mercurius wciąż nie kontrolował w pełni swoich mocy mutanta i wciąż z nimi eksperymentował. Odkrył, jak dezaktywować to, co wiele lat później nazwał "zapisem", by jego moc stała się bardziej podobną do tworzenia myślącego życia. "Moc dana Bogu teraz stała się również moją." jak mawiał. Wynikiem tych eksperymentów w ich początkowej fazie był pies: Brutti. Być może od niego wzięła się niezwykła awersja Mercuriusa do psów ogólnie.
Z powodów eksperymentów Remigia z jego mocami Natasza zmarła. Stworzył bowiem człowieka ze swoich komórek i usunął z niego "zapis", tworząc tym samym swojego anty-sobowtóra - anty-Mercuriusa, dysponującego wszelkimi mocami dostępnymi oryginałowi i zmotywowanego, by zająć jego miejsce wszelkimi dostępnymi środkami. Nie mogąc pokonać go w walce, zabił Nataszę, zapewne myśląc, że będzie mógł potem stworzyć jej kopię i obdarzyć tymi strzępkami wspomnień, które sam posiadał, jednak oryginalny Remigio przegnał go i tropił - poprzez centralne Włochy, potem Korsykę i Hiszpanię, by wreszcie zabić go w Leon.
Te wydarzenia na zawsze odbiły się na Remigiu i do tej pory to co zrobił bardzo mu ciąży. Rzadko więc pozwala sobie na testowanie tego aspektu swoich uzdolnień, z obawy, że znowu jego twory wymkną się spod kontroli.
Po śmierci swojego sobowtóra w Leon Remigio pozostał na Półwyspie Iberyjskim, jednak ścigany za zabójstwo zbiegł na południowy-zachód. Pościg zgubił dość szybko, jednak zatrzymał się dopiero w Coimbra, gdzie osiadł pod zmienionym nazwiskiem i zupełnie inną aparycją. Gdy tylko nauczył się podstaw języka, postanowił podjąć studia uniwersyteckie. Zdaje się, że chciał tym samym odciąć się od przykrych wspomnień o śmierci Bernarda i Nataszy, oraz o zbrodniach popełnionych przez jego sobowtóra.
Niestety, wtedy Remigio nie miał jeszcze swojej, słynnej dzisiaj, przenikliwości i ciętego dowcipu, był nawet dosyć naiwny, a przynajmniej na tyle, by już w pierwszym tygodniu studiów dać się naciągnąć na głupie zakłady i hazard, w których przegrał prawie cały swój dobytek i niemal życie. Podkreślam: niemal. Ocalił go od tego jego kolejny wielki przyjaciel - Jorge Lindo. Podobnie jak Natasza był zwykłym człowiekiem, charakteryzował się jednak tak wielką empatią, że potrafił bezbłędnie odgadywać ludzkie myśli i odczucia, nawet z przelotnych spojrzeń. Był również niezrównanym karciarzem i w mig odegrał wszystko, co Mercurius przegrał pierwszego dnia swojego studenckiego życia.
Jorge wyznawał prostą filozofię życiową: "nie potrzeba mi zbyt dużo rzeczy do bycia szczęśliwym". Prawie wszystko co miał, rozdawał biednym i potrzebującym, nie tylko rzeczy i ubrania, ale także czas i słowa. Mercurius nie mógł nigdy wyjść z podziwu nad niesamowitym zmysłem czynienia dobra, jakim charakteryzował się Jorge.
Jorge również zmarł, młodo, jak wszyscy dobrzy ludzie. Jego chęć pomocy zaprowadziła go tam, niestety. Został pchnięty nożem w pierś i pozostawiony, by się wykrwawiał powoli i boleśnie jak prosie. Mercurius dopiero wiele dni później dowiedział się, że sprawcą był zazdrosny, niespełniony amant pewnej młodej dziewczyny, którą Jorge uczył pisać i czytać po łacinie, oraz pomagał w opiece nad jej chorym wujem.
Gdy Remigio znalazł Jorge na ulicy, było już niestety za późno na jakąkolwiek pomoc medyczną. Włoch postanowił jednak nie mówić przyjacielowi, że wkrótce umrze i nie ma dla niego ratunku i cały czas, podczas drogi ulicami miasta w bliżej nieokreślonym kierunku, trajkotał w najlepsze. Jednak, jak już wspomniałem, empatia Jorge była niezrównana. Doskonale wiedział, chociażby po ostrożnym zachowaniu się przyjaciela, że nie zostało mu więcej niż kilka godzin, może nawet minut. To podczas tej dziwacznej wędrówki Remigio usłyszał zdanie, które przekazuje później niektórym tym, którzy okażą się godni jego przyjaźni i wiary. "Całe zaufanie, jakie potrafisz w sobie znaleźć dla drugiej osoby można opisać jednym słowem. Prowadź. Prowadź mnie jeszcze trochę, Remi, jestem zmęczony..."
Jorge Lindo zmarł, zanim Mercurius doprowadził go chociażby w pobliże ich kwatery, lub szpitala. Jeszcze tego samego dnia rzucił studia i wyruszył na północ. W swojej wędrówce zawędrował aż na ziemie francuskie, zostawiając pamięć o zabójstwie swojego sobowtóra i o pogodnym Jorge daleko za sobą.
Szukał spokoju i wytchnienia, które było mu bardzo potrzebne, by nie zapaść się w sobie i pośród swoich demonów.
Wciąż nie zerwał do końca ze swoimi włoskimi korzeniami, dlatego na swoje nowe miejsce pobytu wybrał Marsylię nad morzem śródziemnym.
To tam, studiując egzotyczny i zupełnie nie podobny do jego ojczystego włoskiego język francuski Remigio poznał Yvonne de Blanche. Była mutantką. Pierwszą inną mutantką, jaką spotkał Remigio. Jej moce były czymś w rodzaju... anty-telepatii, jakby próbą generalną Matki Natury przed doskonaleniem tego rodzaju genetyki. Yvonne potrafiła wciągać ludzi do swojego umysłu, by tam pokazywać im swoje myśli, wspomnienia, lub po prostu projekcje imaginacji. Mercurius dość szybko złapał z nią kontakt i to ona namówiła go, żeby razem pojechali do Paryża na uniwersytet la Sorbonne, by tam podjął zarzucone onegdaj studia.
Niestety, 'Wilki' o których wspomina czasem stary Włoch opowiadając o pannie le Blanche istniały zarówno naprawdę, jak i w głowie dziewczyny. Były to myśli, którym pozwoliła się wymknąć w umysłach innych ludzi - bardzo niebezpieczny aspekt jej mocy. Myśli te opanowywały swoich "żywicieli", czyniąc z nich swoje emanacje w świecie materialnym. Jednocześnie, każdy Wilk bez przeszkód mógł przemierzać świat myśli, by zdobywać inne umysły w otoczeniu swojego ciała. Pozostawione w okolicach Marsylii Wilki pociągnęły za Yvonne do Paryża. Otaczały ją stopniowo, chcą pochwycić, zgnębić...
...wrócić do niej. Remigio początkowo walczył z nimi w jej obronie. Zarówno w świecie rzeczywistym, jak i w jej umyśle. Yvonne jednak w pewnej chwili powstrzymała go i wypychając jego jaźń ze swojej, przyjęła Wilki znów do siebie. Nagromadzenie sił, mocy i emocji, jakie wtedy w niej powstało rozerwało jej jaźń na strzępy, zabijając ją.
Kolejna istota, którą Mercurius obdarzył zaufaniem nie dożyła do starości. Postanowił więc opuścić Francję przez kanał la Manche.
Na Wyspach Brytyjskich Mercurius spędził kolejne lata, ucząc się i obserwując. Opanowanie kolejnego języka szło mu już wtedy dość opornie, ale nie poddawał się i ćwiczył cały czas, konfrontując nowe zgłoski i słowa z poznanymi do tej pory portugalskimi i francuskimi zwrotami, oraz z ojczystą włoszczyzną.
Tym razem nie ryzykował uczęszczania na jakąkolwiek uczelnię. Osiadł w londyńskiej dzielnicy przyportowej, gdzie dość szybko wtopił się w tłum żebraków, wichrzycieli, szaleńców, uchodźców i biedaków. Zapuścił nawet brodę. Dopiero kilka lat później odważył się wychynąć ze swojej kryjówki i przespacerować się otwarcie "lepszymi" ulicami Londynu. Przystrzygł więc włosy i zarost, by nieco mniej przypominać dzikusa i biedaka, oraz ruszył w swój pierwszy i, jak się później okazało, ostatni spacer.
Ulice były zatłoczone przez różnorakie indywidualności. wszyscy spieszyli gdzieś, za swoimi sprawami, nie oglądając się na innych. A Remigio obserwował. Być może właśnie to go zgubiło, gdy główną ulicą od portu ku centrum miasta przemaszerował press-gang. Mutanta schwytano, ogłuszono, zakuto w kajdany i zawleczono na okręt jako przyszłego marynarza w służbie Korony. Okręt o słodkiej nazwie "Delicious Marion" wypłynął z Londynu...
Remigio zdezerterował z załogi mniej więcej wtedy, gdy kapitan wydał rozkaz do powrotu do Anglii. Wtedy stopy mutanta po raz pierwszy dotknęły kontynentu amerykańskiego. Remigio d'Argento-Cambio, chociaż się tym nie chwali, ani o tym nie mówi, jest jednym z pierwszych ludzi, którzy przebyli przejście północno-zachodnie, które przez lata było uznawane za mit i wymysł. Poruszał się pieszo, lub szalupą, którą zabrał z "Delicious Marion", żywiąc się tym, co z rzadka udało mu się upolować na tej jałowej, zimnej ziemi.
Jak sam mówił później, potrzebował wtedy otrzeźwienia, by dojść ze sobą do ładu. Gdy zaś otworzył się przed nim bezmiar drugiego oceanu, Mercurius wyruszył dalej na Zachód, bogatszy o doświadczenia i siebie samego. Swoją podróż poprzez polarne, lodowe wody przejścia północno-zachodniego zakończył lądowaniem na wschodnich wybrzeżach rosyjskich... Kraju Nataszy.
Znużony chłodem i trudnymi warunkami, w których coraz ciężej mu się funkcjonowało, ruszył na południe, jednak - podobnie jak Napoleon - nie docenił rosyjskiej zimy, dalece bardziej nieprzewidywalnej niż jednostajna martwota lodów koła podbiegunowego. Podczas jednej z burz śnieżnych Mercurius po prostu upadł i nie miał siły, by się podnieść. Groziła mu śmierć.
Obudził się jednak, otoczony troskliwą opieką przez nieznanych sobie ludzi. Odnaleźli go podczas polowania i zabrali ze sobą. Początkowo nieufny, Remigio szybko zdał sobie sprawę, że nie ma się czego obawiać. Znalazł się bowiem w enklawie mutantów. Byli jak rodzina i widząc niemal konającego w śnieżycy Mercuriusa nie mogli mu nie pomóc, chociażby ze względu na swoje przekonania. Gest ten, jak również troska i atmosfera rodzinna tej dziwacznej społeczności natchnęły Remigia do pierwszych zwierzeń ze swojego życia. Szczególnie pilnie wysłuchiwał starego Włocha Nikola Michaiłowicz, który również uczył go języka rosyjskiego. Remigio spędził tam nieco ponad trzy miesiące dochodząc do siebie po wszystkich trudach wędrówki i lecząc nadwątlone zdrowie i siły. Dopiero wiosną wyruszył dalej na południe, silniejszy, mądrzejszy i bogatszy o nowe doświadczenia.
Wędrówka trwałą na tyle długo, że proste zwroty i słowa, których Nikola nauczył Remigia przekształciły się we w miarę płynne posługiwanie się językiem rosyjskim. Wszędzie, gdzie docierał starał się posługiwać tym właśnie językiem, o ile było to możliwe. W ten sposób nie tylko uczył się komunikować z miejscowymi, ale także w pewien sposób pielęgnował pamięć o Nataszy. Przewędrował równiny, góry, stepy i pustynię. Przekroczył Chiny, by wreszcie zatrzymać się na półwyspie Indochińskim. Musiał odetchnąć ponownie, a tutaj klimat wydawał się znacznie bardziej sprzyjający regeneracji niż w chłodnej Rosji. Przynajmniej było cieplej...
Zbudował sobie chatkę w lesie i zamieszkał w niej samotnie. Gdy był głodny, wychodził i zbierał to, co mogło mu się przydać, lub ostrożnie polował na małą zwierzynę. Gdy był spragniony, pił wodę deszczową, lub wywary z liści i ziół. Gdy był zmęczony, spał. Dla kogoś takiego jak on - uciekiniera, przywykłego do ciągłych przemian - taki równomierny, powtarzalny rytm dnia był czymś, w rodzaju odwyku. Wakacjami dla zmęczonego ciała i zbolałej duszy.
Mercurius wiele czasu również rozmawiał. Po włosku rozmawiał z bratem, pytał go o rady na temat posiłków i natury. Po rosyjsku prosił Nataszę o wybaczenie, lub śpiewał jej cichutko kołysanki. Po portugalsku żartował i śmiał się razem ze wspomnieniem Jorge Lindo. Głęboką francuszczyzną dyskutował z Yvonne o życiu, o prawie i na każdy niemal temat. Wreszcie, po angielsku rozmawiał ze sobą o tym, czy wypadałoby odejść teraz i porozmawiać ze wszystkimi nimi raz jeszcze - na prawdę tym razem.
Jednak mimo całego bólu, jaki był w nim zgromadzony, Remigio nie potrafił zdobyć się na samobójstwo. Wciąż pozostało w nim pragnienie życia, niezduszone, ani nie zabite przez te dziesiątki lat, podczas których nie zmienił się ani na jotę.
Mieszkanie w lesie miało również inne aspekty. Przed chatą Remigia często wystawały dzieci przybyłe z okolicznych wiosek, patrząc na niego po prostu, lub z rozdziawionymi buziami wsłuchując się w dźwięki i sylaby których nie znały i nie rozumiały. Swoim rodzicom opowiadały, że w lasku zamieszkał czarownik, który recytuje jakieś nieznane zaklęcia, pali zioła i robi całą masę innych tajemniczych rzeczy. Rodzice, słysząc to, po prostu zabraniali swoim pociechom chadzania do tamtej części lasu. "Tłumek słuchaczy" Mercuriusa zmniejszał się i kurczył, aż w końcu została tylko jedna dziewczynka. Chim Ho-Ami.
Wbrew temu, co sam mówi, Mercurius spędził w Wietnamie długie lata. Odkąd zaczęła przychodzić do niego tylko Chim, zaczęła mu doskwierać samotność. W tej małej dziewczynce, która na początku trzymała się na uboczu grupki ciekawskich, by potem zostać jedynym jej członkiem, dostrzegał jakąś niewyraźną karykaturę siebie samego, pozostającego samotnie pośród wszystkich. Postanowił więc zaprzyjaźnić się z dziewczynką. Słuchając jej nieco przestraszonej paplaniny, wiedział doskonale już, na które fragmenty zwracać baczniejszą uwagę, by wyłuskać esencję języka, którym się posługiwała.
Już mógł jej odpowiadać... Już mógł z nią rozmawiać, pytać o to, co miała na myśli... Już mógł się z nią przyjaźnić...
W Wietnamie spędził tyle czasu, by widzieć, jak Chim dorasta, staje się nastolatką, później młodą kobietą... Patrzył jak wychodzi za mąż, patrzył na jej pierwsze i drugie dziecko.
Niestety, jej rodzina, a także jej mąż, wraz ze swoją rodziną patrzyli bardzo podejrzliwie na wycieczki Chim do lasu i na jej zażyłość ze "starym, okrągłookim demonem-czarownikiem". Mąż ją bił, a rodzina powoli odbierała jej pogodę ducha. Lecz gdy Remigio chciał interweniować - ona zakazała mu.
Prosiła tylko, żeby nigdy nie wyrzekał się niczego, do czego dążył i pragnął. Wszyscy na pewno są z niego bardzo dumni, a Natasza kocha go nawet teraz.
"...ale nie rób nic. To już nie potrwa długo."
Zmarła po trzech dniach. Po kolejnych dwóch "demon" opuścił las. Popłynął łodzią na zachód i wylądował na wschodnich wybrzeżach środkowej Afryki mniej więcej w tym samym czasie, w którym stało się modne posiadanie niewolnika rasy czarnej. Stąd być może wzięła się początkowa nieufność miejscowych do białoskórego przybysza, wędrującego samotnie w niewiadomym celu, szybko jednak zaczął budzić zainteresowanie, zamiast wrogości. Ciekawi jego motywów okazali się również biali łowcy niewolników, chociaż ci okazali znacznie mniej taktu od swojej "zwierzyny" w dopytywaniu gdzie i po co zmierza Remigio.
Złapali go zwyczajnie i w dość agresywnych i nieznoszących sprzeciwu słowach wyrazili potrzebę posiadania wszelkiej wiedzy o pochodzeniu, rodzinie i stanie majątkowym dziwnego podróżnika. Niestety, stary Włoch konsekwentnie odmawiał udzielenia tych informacji, łowcy skuli go więc razem z czarnoskórymi jeńcami i powiedli ze sobą. Nie należy się wcale dziwić ich postępowaniu. Logicznie rzecz biorąc postąpili najlepiej jak dyktował im rozum: wzięli wszak Remigia za jakiegoś zbiegłego więźnia, lub innego przestępcę, który odmawiał podania o sobie jakichkolwiek informacji ze strachu przed wymiarem sprawiedliwości. W tym wypadku jednak coś, co z prawnego punktu widzenia nazwalibyśmy uprowadzeniem wyszło mu na dobre. Znalazł przyjaciela.
Mammauk był niewolnikiem, a ponadto bardzo utalentowanym mutantem. Potrafił przez długie godziny rozmawiać z ptakami i zwierzętami, a nawet w pewnym stopniu naginać je do swojej woli i przyjmować ich cechy, jeśli tylko skupił się dostatecznie mocno. Rzecz jasna łowcy ludzi nie mieli pojęcia o tym, kogo schwytali, ale Mercurius wiedział, a raczej domyślił się po kilku dniach przysłuchiwania się rozmowom niewolników w kolejnym już obcym języku. O Mammauku zawsze wyrażali się z lekką bojaźnią, pokazując go palcami i żywo gestykulując. Sam obiekt rozmów zaś odzywał się rzadko i to tylko wtedy, gdy ktoś go zagadnął. Nie trudno domyślić się, że gdy tylko Mercurius podłapał podstawowe zwroty nowego dialektu to on zagadywał najczęściej.
Grupa łowców ludzi dotarła po pewnym czasie wraz ze swoimi więźniami do jednej z faktorii handlowych w Afryce północno-zachodniej. Tam Mercurius odzyskał wolność, gdy tylko potwierdzono, że nie jest żadnym zbiegłym przestępcą. Uwolniony Włoch zabrał również ze sobą tylu niewolników, na ile pozwoliły mu skromne zasoby finansów (stworzonych naprędce z komórek ciała). Uwolnił ich, gdy tylko opuścili teren faktorii. Mercurius zachęcał również do odejścia Mammauka, on jednak odmówił. Pokręcił głową, podszedł do niego i dotknął palcami wielkich dłoni jego czoła i oczu.
I wtedy wszystko się zaczęło, Mammauk był bowiem nie tylko mutantem zdolnym komunikować się ze zwierzętami. Był "lekarzem umysłów", czymś pomiędzy telepatą, a audientis spiritus. Wyczuł ból duszy Remigia i poprzez dotyk wniknął do jego świadomości, by go uzdrowić.
Jednocześnie uruchomił w jego umyśle połączenia odpowiedzialne za język i mowę, dzięki czemu stary Włoch mógł z nieprawdopodobną szybkością osiągnąć w suahili poziom niedościgniony dla nikogo, kto nie słyszał tego języka nigdy wcześniej. Do tej pory suahili jest jedynym językiem w repertuarze Remigia, którego nie nauczył się "osobiście".
Mammauk pozwolił Remigiowi oswoić się ze śmiercią Chim, a także z pozostałymi grzechami, których pamięć odżyła po wyjeździe z Wietnamu. Wytworzyło to między mężczyznami swoistą więź, którą pielęgnowali, podróżując dalej razem. Czarnoskóry mutant był pierwszym przyjacielem Remigia, który wyruszył z nim na wędrówkę. Tym razem celem była Europa, a środkiem transportu - ich własne nogi. Dlatego też wybrali szlak przez Arabię i Azję Mniejszą. Ta trasa wydawała się im najbardziej odpowiednia - na pewno dużo odpowiedniejsza, niż droga przez Gibraltar. Przeprawili się więc przez Morze Czerwone i rozpoczęli swoją wędrówkę. Arabia była im przyjazna... przeważnie. Biały mężczyzna wędrujący pieszo w towarzystwie murzyna, będącego jego tłumaczem, budził wśród miejscowych konsternację i zdziwienie, jednak przez większość podróży przyjaciele nie zetknęli się z żadnymi przejawami wrogości. Przynajmniej, dopóki unikali tematu religii i kultury. Mammauk wiele rozmawiał z Remigiem podczas tej podróży. Rozmawiali o wszystkim, także o przeszłości. Kiedy stary Włoch wyraził chęć nauczenia się języka arabskiego, skory do pomocy murzyn okazał gotowość bezzwłocznego "wtłoczenia" do głowy przyjaciela odpowiedniej wiedzy. Remigio jednak odmówił, argumentując, że chce uczyć się normalnie. Mammauk przekazał więc swojemu białemu kompanowi wszystkie arabskie zwroty, które sam znał i rozumiał.
Szczęśliwa podróż dwóch przyjaciół skończyła się mniej więcej w połowie drogi przez Półwysep Arabski. Wędrując przez miasto Remigio i Mammauk zostali zatrzymani przez oddział gwardii jednego z lokalnych możnowładców. Usłyszał on już wiele historii o tych niecodziennych podróżnikach i wyraził żądanie poznać ich osobiście. W obliczu groźby broni Mammauk i Remigio nie mogli się nie zgodzić. Kalif okazał się człowiekiem inteligentnym i wykształconym. Z radością powitał Remigia i jego kompana na swoim dworze i zapewnił swoim gościom wygodne pokoje i wykwintny posiłek, przy którym trójka mężczyzn oddała się konwersacji na tematy zarówno błahe, jak i bardzo złożone. Kiedy jednak następnego dnia przyjaciele wyrazili chęć wyruszenia w dalszą drogę, kalif zdenerwował się i odmówił ich wypuszczenia z pałacu. Przyjaciele zostali umieszczeni w pokojach znajdujących się w dwóch różnych skrzydłach pałacu i pod strażą. Jako "goście" kalifa mieli mu dostarczać rozrywki poprzez rozmowy i wspólne wycieczki. Należy tutaj wspomnieć, że mimo straży i zakazu dalszej podróży, przyjaciele byli traktowani całkiem nieźle. Mieli nawet kilkuosobową służbę! Lecz, choć ze złota, wciąż była to klatka. Wolny duch Mercuriusa nie chciał w żaden sposób godzić się z niewolą, podobnie Mammauk. Los jednak dziwne figle płata tym, którzy pragną ziścić swe zamierzenia. Mammauk zakochał się w jednej z niewolnic i kiedy Remigio miał już gotowy plan ucieczki z pałacu, Murzyn twardo oznajmił, że nie idzie bez niej. Miała na imię Inana i również deklarowała wielkie oddanie swemu kochankowi. Cóż jednak z tego, skoro większe oddanie deklarowała własnej wolności? W zamian za uwolnienie sprzedała kalifowi informacje o planie ucieczki dwójki podróżników. Mercurius i Mammauk zostali zmuszeni do brawurowej ucieczki, niekiedy nawet mniejszych starć z pojedynczymi gwardzistami. Uciekali wzdłuż strumienia okresowego, pełnego wezbranej wody, wpadającego do osobistego jeziora kalifa, mając nadzieję, że poza wodą uda im się ukryć.
Skoczyli. Niestety, samodzielnie wynurzył się tylko Włoch, holując za sobą ciężko postrzelonego Mammauka. Czarnoskóry mutant zmarł wkrótce po wyciągnięciu go na brzeg i chociaż ucieczka powiodła się, wolność miała dla starszego z mężczyzn cierpki posmak śmierci. Po tych wydarzeniach Remigio nie myślał zbyt wiele. Po prostu szedł siłą rozpędu przez ziemie bliskiego wschodu, chcąc jak najprędzej zostawić za sobą widmo śmierci kolejnego przyjaciela. Lecz im dalej się posuwał, tym sumienie gorzej go paliło. Wciąż były jednak sprawy bieżące, wymagające załatwienia - im dalej na północny zachód się znajdował, tym bardziej Turkowie wypierali Arabów. Nadeszła więc potrzeba odłożenia smutków na drugi plan i nauczenia się kolejnego egzotycznego języka. W badaniach nad tureckimi dialektami Remigio odnalazł przynajmniej częściowe wytchnienie. Zauważył, że jeśli zajmie się nauką, ciężar lat i doświadczeń nie jest dlań już tak przytłaczający i zanim dotarł do Izmir - tureckiego portu na morzu Śródziemnym - mógł uznać kolejny język za już prawie opanowany. Jednak, gdy zobaczył przed sobą bezmiar wód i wyobraził sobie leżące gdzieś tam, w oddali wybrzeża jego rodzinnego kontynentu, musiał się zatrzymać i zadumać się.
Zapłakał.
...a potem przekroczył morze. Ciepłe, śródziemnomorskie powietrze smagało mu twarz, gdy płynął promem z Turcji do Grecji. Chciał odpocząć, był już bardzo zmęczony. Mimo, że dzień był piękny i słoneczny, w głowie starego mutanta miejsce było jedynie na czarne i ponure myśli, rozjaśniane jedynie nikłymi wspomnieniami szczęśliwych chwil z przyjaciółmi. Mercurius posuwał się nawet po raz kolejny do myślenia o śmierci - zakończenia swojego długowiecznego dramatu raz na zawsze. Wciąż jednak bał się samobójstwa.
Miasto, obecnie znane jako Saloniki, w owym czasie wciąż stanowiło protektorat turecki. Było jednak tak gwarne, tak barwne, że niemal nie dało się tego zauważyć. Ponadto wiele narodowości składało się na jego niezwykły folklor, zaś na pewno na wspomnienie zasługują Grecy. Wesoły ten i otwarty, ciepły naród natychmiast niemal przypomniał Remigiowi dom, w którym nie było go od lat. Wszystkie przeżyte lata zdawały się przytłaczać starego mutanta. Zanim obejrzał się, podjął więc myśl o czymś, na kształt emerytury w tym kraju łagodnego klimatu.
Długo przechadzał się po mieście, wymieniając z przechodniami uwagi po turecku. Szukał dla siebie miejsca, w którym mógłby nie niepokojony przez nikogo spędzić resztkę swoich dni, potrzebnych mu, żeby oswoić się z myślą o "zakończeniu tej komedii". Odpowiednim miejscem wydał mu się miejscowy przytułek dla osób starszych i bezdomnych - wczesna wariacja organizacyjna na temat domu starców. Staruszkowie - mieszkańcy wesołego przytułku - powitali Remigia jak długo niewidzianego krewniaka. Śmiali się, rozmawiali z nim, kilku zaproponowało gry, czy wspólne śpiewy. Nawet, kiedy mutant chciał "odsunąć ich" nieco od siebie, zdradzając prawdę o swoich zdolnościach, niczym nie zrażeni ludzie uśmiechali się tylko, kiwając wyrozumiale głowami.
Co ciekawe, wielu spośród nich było Grekami, a ich wiek wahał się od wczesnej dojrzałości, po późną starość. Remigio nie mógł zrozumieć jak ci ludzie, żyjąc wszak pod twardym batem Turków, w świecie tak smutnym i jałowym, potrafią tak cieszyć się istnieniem, tak bardzo zachęcać go, by cieszył się wraz z nimi i żył. Pobyt w Grecji, gdzie oczywiście Mercurius nauczył się kolejnych kilku zwrotów nowego języka, oczyścił finalnie jego duszę i umożliwił mu rewizję swoich poglądów na temat życia, śmierci i powinności. Jeśli ci starcy, którzy umrzeć mogą lada dzień potrafią się śmiać, potrafią się bawić, to dlaczego on, któremu dane zostało nieograniczone trwanie ma pogrążać się w smutku? Może kiedyś umrze, ale nie będzie to teraz. Żegnając swoich kamratów podjął więc wędrówkę. Ruszył na północ i nie zatrzymywał się na dłużej, nie zwracając nawet przesadnie uwagi na to, gdzie jest, dopóki nie natrafił na krainę dość spokojną, może nieco wyżynną, położoną na północnym wschodzie Europy. Ludzie mówili tam językiem, który już znał - po rosyjsku - Mercurius zakładał więc, że wrócił do Rosji, z tym, że obecnie natrafił na jej zachodnie krańce. I miał poniekąd rację, chociaż nie do końca... Znalazł się, nie wiedząc o tym nawet, w zaborze rosyjskim. Początkowo ludzie patrzyli na niego niechętnie - nieznany nikomu mężczyzna, posługujący się tylko rosyjskim nie wzbudzał wśród lokalnych mieszkańców zbyt ciepłych uczuć. Nikt jednak nie bronił mu przemieszczać się w obrębie kraju, ponieważ władze carskie były przychylnie ustosunkowane dla wszystkich, którzy mogli poszczycić się znajomością rosyjskiego. Podczas jednej z podróży pomiędzy miasteczkami poznał swoich kolejnych bliskich przyjaciół - doktora Michała Korzeckiego i jego nastoletnią córkę - Alinę. Z tej znajomości wynikła pewna sprzeczka z carskimi żandarmami, których Mercurius powstrzymał samotnie, jednak wielokrotnie raniony w głowę i tors stracił na jakiś czas przytomność. Doktor Korzecki, nie zdający sobie sprawy z niezwykłej mutacji Remigia, natychmiast rzucił się, by mu pomagać, w czym asystowała mu jego córka. Pobieżnie opatrzyli wszystkie obrażenia Włocha i przewieźli go do ich mieszkania w Wilnie, gdzie miała odbyć się operacja. Jednak na miejscu, okazało się, że wszelkie rany zasklepiły się już i jedynym problemem pozostaje wydobycie zamkniętych w ciele kul karabinowych, których Remigio w normalnych warunkach pozbyłby się sam, jednak nieprzytomny nie mógł tego zrobić.
Stary mutant niezwykle wzruszony troską doktora, postanowił trochę dłużej zostać w tym miejscu. I Michał i Alina uczyli go języka polskiego i przekonywali, że "to jednak nie jest Rosja, a Polska". Z pobytem na terenach zaboru rosyjskiego, oraz późniejszej niepodległej już Polski Remigio wiąże wiele wspaniałych wspomnień. Uczęszczał na Uniwersytet Wileński zanim go rozwiązano (to właśnie tam został magistrem medycznym), a po roku 1918 przeniósł się razem z (emerytowanym już) Korzeckim i Aliną do Warszawy. Polskę opuścił dopiero kilkadziesiąt lat później, niejako zmuszony wpływem chwili. Do samego końca nie pozwolił Alinie kochać siebie, wciąż wierny widmu Nataszy. A lata nieubłaganie płynęły.
Pogrzeb Aliny Korzeckiej odbył się 31 sierpnia. Jako jedna z nielicznych bliskich Remigiowi osób miała przywilej umrzeć ze starości, jednak starego mutanta zaczęło to pocieszać dopiero wiele, wiele lat później.
Pogrzeb był niezwykle wręcz uroczysty, wielu przemawiało, wielu podchodziło do trumny, by złożyć zmarłej ostatnie wyrazy uszanowania. Wśród nich nie było Remigia - stał cicho z boku w gładkim, popielatym garniturze i patrzył w przestrzeń, w zupełnie inną stronę. Wielu zebranych pokazywało go sobie palcami z cichym, świętym oburzeniem, pytając siebie nawzajem o stopień jego pokrewieństwa ze zmarłą, czy też o inne dziwaczne koligacje. Nikt nie potrafił udzielić odpowiedzi.
Nie został w Warszawie po pogrzebie. Praktycznie zaraz po uroczystości, późnym wieczorem, wyjechał z miasta pierwszym, przypadkowym pociągiem. Nie wiedział, że następny dzień będzie jednym z najważniejszych dni w historii narodów - wybuchła wojna, lecz Remigio nie brał w niej czynnego udziału. Nie walczył, nie bronił kraju swoich przyjaciół przed agresją z zachodu, czy też ze wschodu. Trwał odosobniony, odcięty od historii, jednak wykorzystując ją na swoją korzyść.
Niemcy opanowali większość Polski. Remigio nie znał co prawda niemieckiego, znał jednak swój ojczysty włoski, co pozwoliło mu - po kilku znaczących zmianach w garderobie - dość łatwo podawać się za oficera armii Duce, czym unikał nadmiernego zainteresowania nazistów. Przynajmniej, dopóki nie nauczył się czegoś o języku niemieckim, a gdy tylko uznał, że jego przykrywka jest dostateczna, ukrył się na terenie dzisiejszych centralnych Niemiec, gdzie obserwował. Reżim Fuhrera nie przypadł mu do gustu i najchętniej odjechałby dużo dalej, jednak Europa podzieliła się na dwa, wojujące ze sobą obozy, co bardzo mocno ograniczało możliwości podróżnicze starego mutanta. Mercurius musiał więc czekać na pomyślniejsze czasy, w międzyczasie wciąż obserwując i często pomagając wysiedlonym wgłąb Rzeszy przedstawicielom innych nacji.
Wojna zbierała straszliwe żniwo w całej Europie.
Remigio nie mógł wyjść z podziwu nad bestialstwem ludzi. Zastanawiał się również ilu jemu podobnych bierze udział w tej wojnie. Z plotek słyszał o Kapitanie Ameryka, Czerwonej Czaszce, czy innych niezwykłych postaciach, nie pałał jednak chęcią ich spotkania, jeśli nie zarządzi tego przypadek. W tym samym czasie jak tylko mógł, wspierał cierpiących rany wojenne i prześladowanie, czasami tylko zmuszany do obrony przed kapusiami i niemiecką służbą bezpieczeństwa wewnętrznego. Mimo wszystko jego życie trwało, a on czuł, że oddaje dobry hołd wszystkim, którzy zawierzyli mu swoim życiem w przeszłości. Wszystkim przyjaciołom, którzy oddali życie w imię przyjaźni.
Po wojnie Mercurius jeszcze kilka lat przebywał na terenie Niemiec, obserwując wydarzenia. Oglądał z bliska wszystko to, co wielu ludzi dostrzec mogło jedynie za pośrednictwem mediów, bądź zdjęć w książkach. Jednak widząc radość ludzi, cieszących się i świętujących przemiany ustrojowe, wolność, niezależność i posiadanie własnego miejsca w życiu, sam również coś poczuł. Coś, czego nie czuł w sobie od blisko tysiąca lat - tęsknotę za domem.
Od śmierci Nataszy był podróżnikiem, nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Lecz dopiero teraz dotarło do niego mocniej niż zwykle jak długo wędrował i gdzie był. Objechał wszak praktycznie cały świat wokół. Zapragnął wrócić do domu: do Włoch. Przygotowania do podróży nie zajęły wiele czasu i już kolejnego dnia Mercurius mógł rozpocząć wędrówkę - ostatnią, jak wówczas uważał. Dotarł do Alp pociągiem, ale same góry postanowił przekroczyć piechotą, jak za dawnych dni, kiedy wędrował. Widok włoskiego podgórza alpejskiego jawił mu się cudnym, nieziemskim krajobrazem, a gdy jego stopy dotknęły już dawno nie widzianej ziemi, przez jego ciało przeszedł dreszcz. Wiedział, że nie będzie chciał tutaj zostać, że ostatnia podróż nie była jednak ostatnią. Musiał jednak zobaczyć dom, zanim nie wyruszy dalej.
Nietrudno było odnaleźć stare miejsca, w których kiedyś żył. Znacznie trudniej było je poznać. Po wielu wiekach, w czasie których Remigio d'Argento-Cambio wiódł żywot tułaczy, jego dom rodzinny, a także miejsce, gdzie niegdyś mieszkał z Nataszą zniszczały i oddały się we władanie lokalnej roślinności.
Oglądał te miejsca z uśmiechem wspominając Bernarda i swoją żonę. Wspominał także wszystkie radosne chwile ze swoimi przyjaciółmi.
Wiedział doskonale, że nie przybył do Włoch by spocząć, ale by się pożegnać. By zamknąć pewien okres w życiu.
W tym miejscu zaczyna się znana nam już historia mutanta zwanego Mercuriusem, częściowo opisana w jego dziennikach, częściowo przekazana przez niego samego, a częściowo zapomniana przez czas. Wyruszył do Ameryki, do Stanów Zjednoczonych, by na własne oczy zobaczyć przemiany, jakie pod wpływem pojawienia się większej ilości mutantów zaczęły dziać się na świecie, jakie pod wpływem pojawienia się wielkiej ilości bohaterów i łotrów zaczęły obejmować serca i umysły całej ludzkości.

Umiejętności:
>Języki - Remigio z racji spędzenia większej części życia w podróży po obcych krajach biegle włada dwunastoma językami - włoskim, portugalskim, angielskim, francuskim, rosyjskim, arabskim, suahili, tureckim, greckim, polskim, wietnamskim i niemieckim.
>Medycyna - Podczas pobytu w Wilnie udało mu się ukończyć studia medyczne, jest więc całkiem niezłym znachorem i z anatomią ludzką radzi sobie bez zastrzeżeń.
>Gotowanie - nie jest może wybitnym szefem kuchni, ale nikogo raczej nie otruje jego sos pomidorowy.
>Aktorstwo - widok wielu, na prawdę wielu ludzi przez całe życie pozwolił Remigiowi wypracować na prawdę niezły wachlarz sztuczek umożliwiających mu odgrywanie dowolnej roli.

Moce:
>Kontrola ziarna ciała - Remigio posiada pełną kontrolę nad każdym atomem wchodzącym w skład jego ciała. Może dzięki temu w dowolny sposób nimi manipulować, namnażać je, re-aranżować, a nawet zmieniać ich strukturę wewnętrzną, by uzyskać pożądany efekt. Może dzięki temu zmieniać materiał z którego jest złożone jego ciało, jednocześnie wciąż zachowując nad nim pełną kontrolę. Kontrolę ma również nad elementami i przedmiotami odłączonymi od jego ciała, dopóki nie zostanie z nich usunięty tzw. "zapis", czyli kopia jaźni Mercuriusa przechowywana w każdym atomie jego organizmu.
Warunkiem użycia mocy jej jej aktywacja, czyli przejście w formę wzbudzoną - tzw "Formę Rtęci", w której ciało Remigia (w całości lub częściowo) przyjmuje postać półpłynnej, połyskliwej masy, trochę podobnej do ciekłego metalu. Forma Rtęci jest praktycznie niezniszczalna ze względu na swoją niestałą budowę, nie mniej jednak pozostając w niej w całości Remigio nie może komunikować się z nikim, mówić, ani przemieszczać.
Jednocześnie w sposób pasywny nowe, świeżo namnożone tkanki ciała zastępują stare, w czym tkwi sekret nieśmiertelności Remigia. Może on również wyleczyć dowolną ranę swojego ciała, włącznie ze śmiertelnymi, gdyż centralny ośrodek kontroli znajduje się skopiowany w każdej komórce posiadającej "zapis". Dlatego też, nawet jeśli oryginalne ciało Remigia zostałoby zniszczone, może on "odrodzić się" z dowolnego przedmiotu, który stworzył, lub z najmniejszej próbki swojego ciała. (wyjątki opisałem w słabych stronach).

Mocne strony:
>"Bicz na telepatów" - ziarnista struktura ciała posiadającego zapis sprawia, że Remigia nie da się sprawdzić przy pomocy mocy telepatycznych. Każdy telepata który spróbuje wniknąć do jego głowy zostanie wystawiony na głos miliardów komórek ciała mutanta, z których każda zachowywać się będzie jakby posiadała osobny umysł. Z drugiej strony wzburzony Remigio silniej pobudza możliwości empatów.
>Idealny szpieg - ponieważ może zmienić swoje ciało w dowolny sposób, może upodobnić się do każdego na nieograniczony czas, a nawet się sklonować! Nie będzie to jednak tani system maskujący, a pełne przeobrażenie, które wykryć mogą dopiero specjalistyczne skanery DNA.
>Dostosowanie w każdych warunkach - rozwinięcie powyższej możliwości. Zmiany ciała Remigia mogą obejmować przeistoczenie go w żywą maszynę do zabijania. Typowe organy wewnętrzne mogą zostać poprzesuwane w taki sposób, by zrobić miejsce wymyślnym urządzeniom, których Remigio może użyć by wykaraskać się z tarapatów - wyrzutnia liny, ostrze, ukrywana w przedramieniu pawęż, dodatkowe kończyny, a nawet moździerz w kolanie!

Słabe strony:
>Gigantyczne potrzeby kaloryczne - każdorazowe użycie mocy pochłania energię, dlatego Remigio musi jeść więcej, niż typowy przedstawiciel rasy ludzkiej. Przy wyjątkowo intensywnych przemianach może się okazać, że trzydaniowy obiad z deserem zostaną przez jego ciało spalone już po godzinie.
>Wrażliwy na drenaż mocy - Wszystko, co normalnemu nad-człowiekowi tylko zabrałoby moce, ewentualnie wywołując lekki dyskomfort psychiczny, dla Remigia jest potencjalnie zgubne. Jego organizm przez lata podtrzymywany przez jego moc może po prostu nie wytrzymać jej braku, nawet przez krótki czas. Po około godzinie bez dostępu do swoich mocy Remigio zacząłby wręcz starzeć się w oczach, by po kolejnej godzinie umrzeć ze starości.
>Duchy przeszłości - Z racji długiego życia Remigio ma też wymiernie więcej przeszłości, z którą musi sobie radzić. Powoduje to u niego wahania nastrojów, zwłaszcza gdy coś mu się skojarzy z czymś innym, wywołując umysłową reakcję łańcuchową. Może to doprowadzić do tzw. "emanacji" (o których istnieniu Remigio nie wie), w których - w momencie gdy Remigio straci przytomność na skutek wyczerpania, apatii, lub jakichkolwiek problemów psychicznych - jego moce wciąż działają i mogą przekształcić jego ciało w obraz postaci z przeszłości zachowującej możliwość komunikacji ze światem zewnętrznym i poruszania się. Jest to pewnego rodzaju forma obrony.
Mercurius
Mercurius

Liczba postów : 33
Join date : 21/10/2016

Teczka Postaci
Imię i Nazwisko: Remigio d'Argento-Cambio
Pseudonim: Mercurius

Powrót do góry Go down

Mercurius Empty Re: Mercurius

Pisanie by Shad Czw Paź 27, 2016 7:15 pm

Zdecydowaliśmy się zaakceptować twoją kartę postaci, jednakże jest jeden mały aneks. Mianowicie:

Mercurius może kontrolować wyłącznie swoje komórki, to znaczy, że nie możesz np. komuś uleczyć złamania kości. Ponadto, wobec wzmacniania komórek, nie możesz zmieniać ich w superwytrzymały budulec - tzn. nie możesz sprawić, że nagle twoje kości mają powłokę z wibranium, czy też same zrobione są z adamantium. Uznajmy, że możesz tworzyć w sobie żelazne i stalowe przedmioty.
W dodatku, ze stycznością z kimkolwiek innym, nie możesz przejmować jego komórek, czyli nie możesz stać się kopią Human Torcha, którego DNA jest podporządkowane odporności i kontroli ognia.

Kartę zamykam i zapraszam do gry.
Shad
Shad

Liczba postów : 90
Join date : 09/10/2016
Age : 27

Teczka Postaci
Imię i Nazwisko:
Pseudonim:

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach